Dużo we mnie myśli i emocji. Niczym taka sinusoida, raz lepiej, raz gorzej…
Pierwszy raz poczułam TEN ciężar nad ranem w czwartek 24.02.22r. Wstałam przed piątą nad ranem by szykować się do pracy. Jedząc śniadanie rzuciłam okiem na Instagram i w relacji konta KIKŚ zobaczyłam informację: „ROSJA ROZPOCZYNA WOJNĘ”. Poczułam jakby ktoś przyłożył mnie powoli ogromnym, ciężkim kamieniem. Ciężar czuła każda komórka mojego ciała. W żołądku zawiązał się supeł. Było to dla mnie o tyle dziwne uczucie, bo mimo wcześniejszych działań wojskowych koło granicy Ukrainy czy wojny wiszącej w powietrzu nie czułam kompletnie żadnego stresu z tym związanego. Coś się tam działo, ale nie przejmowałam się tym wcale. A tu „nagle” wojska Rosyjskie wjechały na teren Ukrainy i poczułam to mocno. Tamten dzień w pracy minął mi dość spokojnie. Zgrabnie omijałyśmy ten temat z koleżankami, aż do czasu… Będąc na przerwie w pracy zobaczyłam zdjęcia i nagrania z Charkowa i po raz pierwszy zaczęłam płakać. To nie powinno tak wyglądać. Świat nie powinien tak wyglądać. Czy oni nie rozumieją, że robią ludziom krzywdę?
Piątek przygniótł mnie totalnie. Pół dnia płakałam. Po prostu płakałam. Smutek, ból, bezsilność. Jak tak można? Wewnętrzny sprzeciw, bo przecież trzeba COŚ zrobić. Cokolwiek! Ludzie nie mogą tak po prostu ginąć. Czułam się zmieciona z planszy. Nie byłam w stanie na niczym się skupić. Było mi bardzo źle psychicznie. Totalna rozsypka. Czarę goryczy przelały też usłyszane przypadkiem słowa, gdy mój mąż sprzeczał się o coś związanego z wojną ze swoją mamą - że przyzwyczaja się do myśli, że może być wezwany do wojska do obrony kraju, jeśli Rosja zaatakuje też Polskę. Pękłam. Mamy dwójkę małych dzieci, jak może iść do wojska? A co z nami? Naszymi planami, naszym życiem? Naszą przyszłością? Przyszłością naszych dzieci? Tydzień wcześniej marzyłam o budowie domu, teraz jestem przerażona, że wojna może dość do Polski i trzeba będzie uciekać, by przeżyć. To nie powinno tak wyglądać! Wszystko nie tak.
XXI wiek. Środek europy. To już nie dzieje się gdzieś TAM. To już jest tutaj. Wojny i konflikty zbrojne na bliskim wschodzie czy w Afryce to trochę taka abstrakcja dla żyjących sobie ciepło i wygodnie Europejczyków. Wojny zawsze były gdzieś daleko. Nie tutaj, nie u nas. Nie na „naszym podwórku”, ani u najbliższego sąsiada. Aż do teraz.
Gdy niczym kurz opadły tumany złości, bezradności i bólu, pojawił się żal. Żal do świata, bo jak to tak? ”TYLKO” sankcje? I to jeszcze takie! Cholera ludzie, co z Wami? Zrzućcie na Rosję wszystkie bomby jakie macie, zmiećcie ich z powierzchni ziemi. Było mi wstyd, że jestem europejką. Że żyję wśród ludzi, którzy nic nie mogą zrobić na poważnie. Sankcje? Wyłączenie Rosyjskiej telewizji na pewno było dla Putina mocnym ciosem. No śmiech na sali. Drugim żalem, był żal do losu, no bo jak to tak? Moje życie miało wyglądać inaczej? Miałam z uśmiechem myśleć nad zmianą pracy, zaplanować swoje trzydzieste urodziny, marzyć o wybudowaniu domu. A tu co? Jak teraz już nawet jutrzejszy dzień nie jest pewny. Jak żyć?
Może żal przekuć w działanie? Skoro nie można zrobić wszystkiego, trzeba zrobić coś, co się da zrobić. Od dawna udzielam się charytatywnie na tyle na ile mam na to przestrzeń w głowie i życiu. Gdy zobaczyłam informację o zbiórce darów dla osób uciekających z Ukrainy wiedziałam, po prostu wiedziałam, że muszę się do tego dołożyć. Zrobiłam spore zakupy środków higienicznych: szczoteczki do zębów, pasty, żele, mydła, gąbki… Trochę jedzenia: makarony, herbaty, puszki z jedzeniem. Kupiłam kilka koców. I zawiozłam do najbliższego punktu zbiórki. I w tym momencie poczułam coś na kształt euforii. Że coś się dzieje, że ludzie chcą pomagać. Że jest nadzieja. Widząc puste półki na niektórych działach w sklepach serce rosło na myśl, że ludzie ludziom ruszyli z pomocą.
Późniejsze wieści ze świata też nie były złe. Z jednej strony większe sankcje nałożone na Rosję, z drugiej strony informacje o broni wysłanej do Ukrainy. Wiadomości z bliskiego otoczenia, że przyjmują uchodźców i pomagają.
I chociaż wciąż wisi nad nami to widmo, że dzieje się coś bardzo złego, to trochę tej nadziei jest, że nawet ten trudny czas damy radę jakoś przetrwać.
Wciąż boję się, że wojna rozleje się po europie. Zażywam środki uspokajające, które pomagają mi utrzymać równowagę. Mam chwile, gdy patrzę przez okno i zastanawiam się, kiedy spadnie na nas pierwsza bomba. Gdy oczami wyobraźni widzę zburzone budynki, popękane drogi i martwych żołnierzy. Mam też chwile gdy patrzę na pomoc organizowaną przez znajomych i uśmiecham się lekko na myśl, że może jednak jesteśmy dobrym narodem. Choć nie możemy zrobić wszystkiego, to robimy tyle ile jesteśmy w stanie.
Dzisiaj znów mnie jednak ruszyło. Nie zmiotło mnie tak jak w piątek, ale poczułam znów ten ciężar niepokoju o jutro. Widmo broni nuklearnej użytej przez Putina działa na wyobraźnię. Nie wiem co się wydarzy, co będzie dalej. Mam wrażenie, że jestem w zawieszeniu i obserwuję. A życie toczące się dalej jest dla mnie abstrakcją. No bo jak ktoś może po prostu iść na randkę czy do kina kiedy na Ukrainie jest wojna? Wszystko to wydaje mi się być zupełnie nie na miejscu, choć wiem, że ludzie potrzebują tej normalności. Żeby nie zwariować.
Nie tak powinna wyglądać nasza codzienność dzisiaj. Nie tak powinien wyglądać świat. Chcę mieć przyszłość. Chcę żeby moje dzieci miały przyszłość. Chcę żyć i chcę życia dla swoich bliskich.
O wojnach powinniśmy uczyć się z podręczników do historii, nie z doświadczenia.
W swoim zeszyciku do treningu wdzięczności już któryś dzień z kolei pojawia się zdanie „Jestem wdzięczna za to, że to jeszcze nie my”. I mam nadzieję, że tak pozostanie.
Ten ciężar wisi nad nami wszystkimi. Obawiam się, że jeszcze trochę i będę szukała psychologa. Też się boję o przyszłość moich dzieci, wnuków, rodzeństwa, o moje koty, jak ja bym miała z nimi uciekać... Staram się skupić na pomocy, szukać czegoś lżejszego, ale to niewiele pomaga...
OdpowiedzUsuń